Na XIII Międzynarodowym Biennale Stowarzyszenia KERAMOS miałem przyjemność zaprezentować wykonaną w 2018 roku zoomorficzną rzeźbę, którą zatytułowałem „Jutro”. Zdarza mi się od czasu do czasu rzeźbić, choć na co dzień zajmuję się przede wszystkim pracownią Ciepło właściwe i marką Stratus. Uprawianie rzeźby okazało się bardziej pracochłonne niż sądziłem. Było to tym trudniejsze, że bez przygotowania akademickiego, bez dobrze opanowanego rysunku pewne rzeczy zajmują mi więcej czasu. Samo rejestrowanie pomysłów, przygotowania techniczne i technologiczne, szkice rysunkowe i rzeźbiarskie zabierają ogromną ilość czasu. Ponieważ jestem ceramikiem, zdecydowałem się wykonywać rzeźby ceramiczne. Glinę można odejmować i dodawać i w tym sensie jest materiałem prostym, natomiast dużej uwagi wymaga wypał i kwestie techniczne z nim związane. Nie można ot tak sobie wyrzeźbić czegoś dużego, a potem się martwić o wypał. Rzeźba dużej wielkości musi być pusta w środku, trzeba znaleźć odpowiedni piec do jej wypału, a podczas jej lepienia często trzeba przygotować jakieś podpory/szkielet, bo inaczej się zawali, szczególnie gdy jest duża i stoi na 4 cienkich nóżkach. Stworzenie tej rzeźby wymagało wykrojenia z mojego zawodowego czasu dość dużej jego części i na pewno nie udałoby się bez wsparcia mojej żony.
Geneza samej rzeźby jest dość ciekawa, bo zaczyna się w roku 2007, na pewnej majówce. Były to czasy, w których nie przyszłoby mi do głowy, że będę zajmował się ceramiką użytkową czy rzeźbą. W wynajętym ze znajomymi domku wyposażonym w kominek, w którym z uwagi na dość niskie jeszcze temperatury, paliliśmy, postanawiam dorzucić do ognia puszkę po piwie. Moja świadomość ekologiczna pozostawiała wtedy wiele do życzenia, niemniej wydarzyła się ciekawa rzecz. Stopiony metal skapnął do popielnika i utworzył w nim… malutką figurkę. Wierzcie lub nie, ale był to czteronogi stwór, którego kształt starałem się odwzorować pierwszym prototypem. Obły, ale z ostrymi szpicami tworzącymi nogi i szyję. Bardzo mi się ta figurka spodobała, szczególnie że jej powstanie było niesamowite. Pamiętam, że trzymałem ją jakiś czas, ale podczas jakichś porządków – wyrzuciłem. Bardzo tego żałuję. Gdy w 2017 roku postanowiłem pod okiem Barbary i Marka Moderau spróbować rzeźby, nie do końca wiedziałem co chciałbym rzeźbić. Przyniosłem pierwszy prototyp, który postanowiliśmy poprawić. W tak zwanym „między czasie” wykonałem kilka ćwiczeń rzeźbiarskich, głów itp., aż wreszcie przyszła pora, żeby na poważnie zabrać się od nowa do tej zoomorficznej formy.
Kilka rysunków i małych szkiców rzeźbiarskich pomogło ustalić kierunek. Ponieważ chciałem, by rzeźba przez swoją formę wydawała się monumentalna, nie chciałem też jej robić zbyt małej. Przed rozpoczęciem pracy nad mierzącą ok. 75 cm figurą trzeba było zrobić ostateczny model, w mniejszej skali. Potem już naprawdę trzeba wiedzieć co się chce zrobić, dobrze to wymierzyć i przygotować się technicznie. Niestety proces rzeźbiarski nie zakończy się na zbudowaniu tej niby ostatecznej, największej rzeźby, ale o tym później.
Dużym wyzwaniem było dla mnie stworzenie zespawanego wewnętrznego szkieletu, który miał za zadanie utrzymać pokaźną ilość ciężkiej gliny. Same nogi nie byłyby w stanie tego ciężaru przenieść. Spawać nie umiałem, ale się nauczyłem, bo nie miałem wyjścia, gdy Basia Moderau postawiła przede mną spawarkę i z grubsza poinstruowała gdzie się włącza. Drewniana podłoga w jej pracowni tylko trochę się przykopciła od iskier – prawie nie widać.
Ponieważ rzeźba była budowana jako pełna, na metalowym stelażu, nie wchodziło w grę jej wypalenie, była tylko modelem, z którego należało potem wykonać wieloczęściową formę gipsową (negatyw) i działać dalej. Nie pamiętam dokładnie ile godzin zajęło finalne budowanie modelu, pamiętam, że moja cierpliwość była wystawiana na liczne próby, ale pod kierunkiem Marka i Basi rzeźba nabrała w końcu ostatecznego kształtu. Potem należało wykonać na niej wieloczęściową formę gipsową. Tu przydało się moje doświadczenie w produkcji form do naczyń, bo o ile technika nakładania gipsu jest nieco inna, o tyle podział tych części wymaga pewnej wyobraźni przestrzennej i doświadczenia.
Forma gipsowa po wykonaniu pojechała już do mojej pracowni, bym się nią zajął w wolnym czasie. Ten wolny czas znalazł się wiele tygodni później. Pierwsze próby odtworzenia rzeźby w formie polegały na odlewaniu z masy lejnej. Nigdy nie odlewałem tak wielkich kształtów. Prób było kilka i niestety w pewnym momencie poddałem się. Wszystko się zawalało do środka, a mi jakoś nie chciało się próbować dalej z masą lejną zawierającą szamot i podjąłem decyzję o ręcznym wylepieniu formy i zbudowaniu wewnątrz konstrukcji z gliny podtrzymującej grzbiet zwierza. I udało się! Potem było już z górki. Powolne suszenie w różnych pozycjach, szlifowanie no i …wypał. Z tym, że rzeźba nie mieściła się do mojego pieca. Wspominałem coś o wczesnym planowaniu, prawda? No i w zasadzie plan był taki, żeby rzeźba była wypalana w wysokim piecu Basi i Marka, aaaale po co czekać, skoro można wypalić pracę u siebie, nie przewożąc jej gdy jest surowa (to bardzo ryzykowne). Wystarczy trochę pokombinować, a kombinowanie wychodzi mi nadzwyczaj dobrze, czasem myślę, że lepiej niż rzeźbienie czy projektowanie ceramiki (obiecuję poprawę). Wykorzystałem pokrywę do pieca raku, który wcześniej zbudowałem, a czujnik klapy pieca elektrycznego oszukałem, tak by „myślał”, że jest zamknięty. I wiecie co, nie było wcale pożaru!
Muszę przyznać, że do momentu wypału na biskwit nie wiedziałem co będzie dalej, nie przychodziły mi żadne pomysły na szkliwienie. I znowu moi nauczyciele naprowadzili mnie na ciekawy materiał, ale nie ceramiczny. Mleko wypalone na ponad 100°C dało właśnie taki efekt jaki ostatecznie widać na rzeźbie. Z tym surowym i trochę nieokiełznanym efektem musiałem się trochę „opatrzeć” ale ostatecznie bardzo mi się spodobał.
I oto jest – surowa, wyniosła, może gdzieś zmierzająca postać. Zapraszam Was do jej obejrzenia i krytyki na żywo w ramach wystawy, która potrwa do 2 grudnia 2018 r. w Nowym Forcie przy ul. Czarnieckiego 51.