To była upadająca drukarnia gdzieś w okolicach Łomianek. Drugiego dnia mojej pracy przyszedł pan w wytartym i źle leżącym garniturze i położył przede mną jakiś dokument.
– Tu, proszę podpisać, że było szkolenie BHP.
– Ale przecież nie było…
– Ale będzie!
Podpisałem, i na tym nasza znajomość się zakończyła, bo już więcej nigdy go nie zobaczyłem, ale spoko, papiery się zgadzały. Jak będę miał wypadek na hali produkcyjnej to firma jest bezpieczna. A ja?
Kto pracował na etacie i brał udział w szkoleniu BHP naprawdę (a nie tylko na papierze) ten wie, że czasami nie jest to interesujące, mimo, że BHPowcy stają na głowie by zainteresować i rozweselić grupę znudzonych pracowników, wśród których jedni się cieszą, bo mają wolne i im z tym dobrze, a drudzy panikują, bo mają wolne i w związku z tym zawalą wszystkie projekty. Dla jednych i drugich, to najczęściej zawracanie głowy.
Moje nastawienie do BHP zmieniło się gdy trafiłem do innej drukarni (tak, oczywiście, że należącej do zachodniego koncernu), w której podejście do problemu było zupełnie odwrotne, a kontrola zagrożeń była bardzo skrupulatna. W swojej pracowni implementuję ten zachodni model, czyli taki, który zakłada minimalną troskę o swoje zdrowie (o życie nie, bo na szczęście nie mam maszyn, które mogą zabić). Biorąc pod uwagę to jak bardzo przejmuję się swoimi pracami (czy im nie za sucho, czy się szkliwo dobrze położyło, czy wysokość półki w piecu będzie OK, itd.) uznałem, że swoim zdrowiem też się trochę poprzejmuję. Jestem ważniejszy niż te wszystkie skorupy.
Pył w pracowni
Nie trzeba mieć od razu astmy, żeby cierpieć na zdrowiu z powodu wdychanego pyłu. Można też dyskutować, czy mieszkanie w dużym mieście, w którym normy dotyczące jakości powietrza są kilkukrotnie przekroczone, nie szkodzi bardziej niż kilka haustów szkliwnej mgiełki w pracowni. Nawet jeśli szkodzi bardziej, to co z tego? Nie ma co sobie dokładać. W pracowni mamy pełen wybór pyłów: gliniany, szkliwny, porcelanowy czy na przykład powstający przy szlifowaniu półek piecowych, czasem też gipsowy. Do ochrony dróg oddechowych przed pyłem stosujemy odpowiednie maski. Istotną rzeczą jest też czystość samej pracowni. Wiadomo, że nie paradujemy w masce przez cały dzień, tylko zakładamy zawsze wtedy, gdy w pobliżu naszych dróg oddechowych może się taki pył znaleźć. Pył zbierający się na podłodze wzbija się do góry gdy po nim depczemy – warto odkurzyć porządnie pracownię gdy widzimy, że zaczyna być bardzo zauważalny. Amatorów ceramicznych inhalacji odsyłam do historii Leszka Nowosielskiego, który zapłacił życiem m.in. za pracę z pyłem porcelanowym bez odpowiedniego zabezpieczenia. Zresztą takich historii starsi ceramicy znają wiele. Tak więc jeżeli sypiecie do wiadra gips, przesypujecie szkliwa, sprzątacie zapyloną pracownię, szlifujecie, szkliwicie natryskowo lub robicie cokolwiek innego co powoduje powstawanie pyłu – zawsze zakładajcie maskę przeciwpyłową, to naprawdę nie boli (chyba że za mocno sobie ściśniecie gumkę, wtedy możecie odciąć sobie dopływ krwi do mózgu i umrzeć na miejscu przez niedotlenienie).
Pierogi z ołowiem kto zamawiał?
Jeżeli już mowa o pyle, to należy zwrócić uwagę, żeby nie dostawał się on do żywności, szczególnie gdy zawiera niebezpieczne dla zdrowia związki np. metale ciężkie. Słyszałem o pewnej ceramicznej rodzinie, w której tego samego sita używało się do przesiewania fryty ołowiowej oraz… mąki! I wiecie co? Cała rodzina miała ołowicę – kto by się spodziewał? Inny przykład podsunęła mi znajoma ceramiczka, której kursantka lepiła i szkliwiła na blacie kuchennym. Smacznego!
Szlifierki
W pracowni co jakiś czas pracuję dwoma szlifierkami: małą, tzw. „dremelem” i dużą szlifierką kątową, nazywaną też „diaksem”. W obydwu przypadkach szlifowanie czegokolwiek bez ochrony oczu jest, delikatnie mówiąc, ryzykowne. Regulowane i bardzo gustowne okulary ochronne można kupić już za ok. 20 zł. Oprócz samego dokonania zakupu należy ich także używać. Na założenie i zdjęcie okularów potrzebujemy kilku sekund. Ta ogromna i niepowetowana strata cennego czasu może jednak przynieść korzyść – na stracenie oka po uderzeniu ostrym odłamkiem ceramicznym wystarczy już tylko ułamek sekundy. Nie orientuję się w cenach na rynku organów ludzkich i nie wiem po ile chodzą oczy, ale może być drogo.
W przypadku tej drugiej szlifierki, której używam do zdzierania starej warstwy emulsji zabezpieczającej piecowe półki, okulary nie wystarczą. Przyda się jeszcze maska przeciwpyłowa, rękawice robocze i nauszniki. Po co to wszystko? Po pierwsze – look; tak ubrani prezentujecie się naprawdę wyjątkowo – można sobie cyknąć selfie i podzielić się ze światem. Po drugie: rękawice ochronią wasze ręce gdy przypadkowo szlifierka się ześlizgnie (prędkość 10000 obr/min nie wybacza błędów), maska przeciwpyłowa zatrzyma bardzo drobny pył, który powstaje przy takim szlifowaniu, i który ściele się w promieniu kilku metrów (warto to robić na otwartej przestrzeni). I wreszcie nauszniki. Byłyby zbędne gdyby operacja trwała kilka sekund, ale przy półgodzinnym jazgocie wasz słuch na pewno ucierpi. Takie za 20 zł wystarczą.
Ręce, które toczą
W ogóle, gdy myślę o ochronie rąk, mam na myśli zakładanie rękawic za każdym razem, gdy biorę do ręki nóż introligatorski i zamierzam się siłować z jakimś plastikiem by zrobić szablon, gdy chcę upiłować deskę piłą ręczną (kciuk, który sobie raz prawie rozpołowiłem ma się już dobrze) lub gdy trzymam w ręce mały ceramiczny przedmiot, a tuż obok wiruje diamentowa tarczka. Ta szczególna troska o swoje ręce nie wynika z panicznego strachu przed ostrymi przedmiotami, ona wynika z tego, że z poważnie skaleczonym palcem jako garncarz jestem bezużyteczny przez kilka dni. Spróbujcie potoczyć ze skaleczonym opuszkiem – plaster szybko odpada, nawet taki zawinięty dookoła; glina pięknie wciera się w ranę, a jak ma większy szamot to już w ogóle tragedia. Czy robicie sobie pilling skóry gdy jest uszkodzona? No właśnie.
Na rękawicach nie ma co oszczędzać. Twarde paździochy za 5 zł się nie sprawdzą. Są niewygodne i szybko się rozwalają. Od 30 zł w górę można się zaopatrzyć w naprawdę solidne i wygodne rękawice robocze, które jednocześnie sprawdzą się też przy wyjmowaniu gorących półek z pieca. Niestety producenci i sprzedawcy uznają, że tylko mężczyźni z łapami jak bochenki mogą wykonywać prace wymagające ochrony rąk, i ciężko znaleźć coś dobrego w mniejszych rozmiarach, ale jeżeli dobrze poszukacie to znajdziecie także dobre rękawice pasujące na mniejsze, kobiece dłonie.
Oparzenia
Temat nie wymaga chyba szerszego komentowania – warto mieć w pracowni Panthenol. Gorące półki wyjmuję oczywiście w rękawicach, piecowy wsad jest zbyt cenny żeby go upuszczać przez bezmyślne oparzenie paluchów. Jeżeli waszą pracownię odwiedzają dzieci, zwróćcie uwagę, czy nie kręcą się obok gorącego pieca, bo się przypalą i już nigdy nie będą miały szans w konkursie na miss i mistera kolonii. Oparzyć można się też opalarką lub palnikiem gazowym (czasem przydają się w pracowni), ale tutaj po prostu potrzebna jest uwaga i rozsądek. Opalarka jest podobna do suszarki, więc może sprawiać wrażenie niegroźnej, ale kierowanie strumienia powietrza o temperaturze 600°C w stronę ciała należy zdecydowanie uznać za nierozsądne.
Igranie z ogniem
Kto był na wypale raku? Raku jest fajne. Niektórzy twierdzą, że nawet magiczne, i gdyby tylko to słowo nie było przez środowisko ceramiczne wyświechtane jak znak Polski Walczącej przez dresiarzy, to bym też tak uważał. Obecnie, gdy jadę na raku zawsze biorę ze sobą:
- półmaskę z filtrem A1B1E1K1, zabezpieczającą drogi oddechowe przed wdychaniem gazów i dymu (nie, maska przeciwpyłowa za 2,5 zł, której używacie w pracowni nie filtruje gazów; filtruje pyły, dlatego nazywa się maską przeciwpyłową i w tym przypadku będzie odpowiednikiem podziurawionej prezerwatywy – no po prostu bez sensu),
- okulary ochronne – przydają się gdy trzeba zajrzeć do pieca, a bije z niego nieprawdopodobny żar, który uniemożliwia trzymanie otwartych oczu przez dłuższą chwilę,
- ciuchy bawełniane (nie z tworzyw sztucznych),
- grube rękawice, najlepiej kupić sobie takie ognioodporne,
- gaśnicę (macie w samochodach, chyba że szwagier przymknął oko przy przeglądzie technicznym i puścił).
Jeżeli macie długie włosy to schowajcie je np. pod czapką lub chustą. Ja oczywiście nie mam tego problemu ze względu na wygodną i szykowną fryzurę. Oczywiście nie zapominajmy o bezpieczeństwie w obchodzeniu się z gazem!
Porządek musi być
Porządek miejsca pracy gwarancją bezpieczeństwa! Zdaję sobie sprawę, że przechodzę do banałów i że część z was ma porządek w dupie. To bardzo indywidualna sprawa – jednym pracuje się znaczenie lepiej w bałaganie (kontrolowanym oczywiście wyłącznie przez nich samych), a inni muszą mieć równo poukładane narzędzia, bo inaczej zwariują. Ja staram się dbać o porządek w pracowni nie tylko ze względu na konieczność szybkiego dostępu do właśnie tej jednej jedynej szpatułki, która ma najlepszy kształt do zaciągania tego jedynego miejsca w tym jednym wyjątkowym produkcie, ale też ze względów bezpieczeństwa i dbania o zdrowie. Pałętające się po podłodze kable są świetne gdy chcecie się potknąć i wybić zęby albo zniszczyć pracę nad którą miesiąc pracowaliście. Źle zorganizowane stanowiska pracy mogą wpływać na ergonomię, a to w konsekwencji może narażać na niepotrzebny wysiłek (bolący kręgosłup tak bardzo zniechęca do pracy). Oczywiście nie chodzę po pracowni i nie sprawdzam kątów pod jakimi pracują moje kończyny i nie mierzę ilości kroków od stanowiska do stanowiska. Ale gdy zauważam, że miejsce do odlewania w formach jest za szerokie i wymusza niepotrzebne przenoszenie ciężkich form w pozycji bardzo niewygodnej, to to zmieniam, sprawdzam czy jest lepiej i ewentualnie coś poprawiam. Podkreślam, że nie chodzi mi o sporadycznie wykonywaną pracę, tylko o codziennie powtarzane czynności. Sprawa kręgosłupa jest dla ceramików o tyle ważna, że mają często do czynienia z ciężkimi przedmiotami. Glina, sypki gips, szkliwa, formy gipsowe – to wszystko waży. Jeżeli podnosimy coś z ziemi, to tylko kucając, a nie nachylając się. Nie zadbacie o to dziś – zadba o to za kilka lat jakiś kręgarz czy ortopeda; ale przyjemnie nie będzie. Skończyłem pisać ten akapit i przypomniałem sobie, że przecież powinienem codziennie robić ćwiczenia na kręgosłup, ale ich nie robię. Uderzę się zatem w pierś, bo się mądrzę, a sam o siebie nie dbam.
Ceramika prąd nie tyka
Dzwonię raz do warszawskiego ZGNu, z pytaniem o pewien lokal do wynajęcia. Chciałem dowiedzieć się czy jest tam instalacja trójfazowa (potrzebna mi do obecnego pieca, a do większego w przyszłości to już na pewno). „Światło to tam jest, a tak to ja nie wiem” – tyle się dowiedziałem. Koniec anegdoty.
Przed podłączeniem pieca, zainstalowałem sobie dzięki pomocy znajomego (jeszcze raz dzięki panie Karolu) wyłącznik różnicowo-prądowy. To takie urządzenie, który wykrywa, że gdzieś „ucieka” prąd. Prąd może uciekać np. przez ciało człowieka, gdy jest przebicie do obudowy, a człowiek tej obudowy dotyka, bo się zmęczył pracą przy źle zaprojektowanym stanowisku i z tego zmęczenia się o piec oparł (przyjmijmy, że piec był zimny, bo oparzenie i porażenie prądem to już za dużo szczęścia no i historia też staje się mało wiarygodna). I tak się składa, że w moim piecu takie przebicie na obudowę się zdarzyło – prawdopodobnie jedna ze szpilek przytrzymująca spirale w piecu była nieco za długa i przechodziła przez całą cegiełkę aż do obudowy. Problem naprawiony, piec działa jak należy. Aby mieć pewność, że to zabezpieczenie działa poprawnie, raz na na jakiś czas należy użyć guzika testującego (producent proponuje comiesięczne testowanie).
Jeżeli używacie suszarki lub opalarki do szybkiego podsuszania prac, zwróćcie uwagę na włącznik. Najprawdopodobniej nie jest on wodoszczelny, a wy używacie go mając często na ręce glinowy szlam. Zgadłem? Ten szlam zawiera dużo wody i dzięki temu przez serduszko ceramika mogą pomknąć elektrony. Jeżeli dłoń na skutek skurczu zaciśnie się, przedłużając wasz kontakt z elektrownią, możecie już nigdy nic nie wytoczyć. A przecież jeszcze tyle niezrealizowanych projektów przed wami, tyle nocy nieprzespanych przez natłok myśli o nowych recepturach szkliw. Serio, nie warto ryzykować. Taki włącznik można zabezpieczyć folią i mocną taśmą klejącą. Oczywiście po jakimś czasie trzeba to poprawić. Dodatkowo można taką opalarkę podłączać do sieci wyposażonej w wyłącznik różnicowo-prądowy. Jeśli was nie przekonałem i uważacie, że przesadzam, że nic się WAM nie stanie, to wyobraźcie sobie trzęsącego się kursanta, któremu tę niezabezpieczoną opalarkę daliście do ręki. Jeżeli nie będziecie mieli wtedy szybkiego dostępu do wyłącznika prądu, to chyba trzeba będzie nauczyć się pięknie recytować: „to nie moja wina wysoki sądzie”. No i ci prawnicy… ich usługi są takie drogie.
Podsumowanie
Obserwując nasze polskie podwórko (nie chodzi mi o ceramikę, ale o pracę w towarzystwie jakichś zagrożeń tak w ogóle) niestety odnoszę wrażenie, że dominuje wśród nas model macho. Zakładanie na siebie elementów ochronnych to obciach, to komunikowanie, że się jest słabym lub że się czegoś nie umie. Prawdziwy fachowiec nie potrzebuje żadnej ochrony, a nawet z dumą pokazuje brakujący fragment palca. Tak się ze szwagrem pracowało!
Nie słuchajcie takich „fachowców” i nie ufajcie sobie za bardzo. Wypadki charakteryzują się tym, że nikt się ich nie spodziewa – oto cała tajemnica problemu. Zabezpieczamy się właśnie dlatego, że nie mamy wiedzy na temat tego co niesie przyszłość (chyba że jesteśmy Wróżbitą Maciejem).
W tym całym BHP nie chodzi wcale o utrudnianie sobie życia, w imię bezsensownych zasad. Chodzi o myślenie, o przewidywanie i o troskę o siebie. Przecież jako ludzie jesteśmy ważni.
Bardzo Panu dziękuję za ten artykuł!